Hmm......pisalam już wczesniej troszke o marzeniach, ale chyba mi siem odmienilo, podejrzewam, że to znowu za sprawą tego deszczu, który gości obecnie w moim życiu. Kiedyś na czacie rozmawialam z pewnym chlopakiem, nie pamiętam imienia, wieku, pamiętam tylko jeden pozornie drobny szczegól, kiedy zapytalam go o marzenia, powiedzial, ze chcialby być latarnikiem, ale to jest marzenie i nigdy sie nie spelni. Zrobil na mnie piorunujące wrazenie, ale nie tylko, chyba mnie czegoś nauczyl, bo ja powiedzialam że wcale tak nie musi byc że to tylko marzenie, że ona naprawde może być latarnikiem jeśli chce, a on uswiadomil mi że urok marzeń tkwi w tęsknocie jaką za sobą kryja, nigdy niezaspokojonej tęsknocie...To co do tej pory uważalam za swoje marzenia, bylo tylko celami, do których dąże, za wyjątekim jednego - przyjaciela. On zawsze będzie w mojej sferze marzeń. Kiedys zapytana o marzenia odpowiedzalam: córka, przyjaciel i to żebym u kresu swego życia mogla powiedzieć, że byla zajebiscie, niczego nie żaluje, coś dobrego po mnie zostalo i moge godnie zejsć z tego świata, jednka teraz z perspektywy czasu patrząc, stwierdzam, ze to nigdy nie byly moje marzenia. A co nimi jest teraz, wyżej wspominany przyjaciel i rozmowa z siostrą...oba na zawsze pozostaną tylko marzeniami, ale czy to jest takie straszne...?