Narzekam na siebie, na życie...na wszystko....jednocześnie czuje nieodwracalność mijającego czasu....To jest blędne kolo...czasami kiedy rozmyślam, wydaje mi sie, że życie mija w mgnieniu oka, że niby nic sie nie zmienia, ale czas uplywa...Kiedy rozmyślam innym razem, użalam sie nad sobą, nad swoją nicością...zamiast cieszyć sie chwilami życia...pieprze glupoty...zastanawia mnie tylko jedna kwestia...czy tylko ja tak mam, czy tylko w mojej glowie są takie dylematy...Czytajac inne blogi...albo je podziwiam albo maxymalnie krytykuje....wczesniej wydawalo mi sie, że istnieją ludzie do zludzenia do mnie podobni, wydawalo mi sie tak kiedy czytalam ich notki...ale dochodze do wniosku, ze jednak nie..że nie ma nikogo takiego jak ja...Ktoś mi powiedzial, że jestem "inna", że to przez to wierze, że jestem zla...ale ja nie jestem inna....z tym samokresleniem dawno sie rozstalam bo kojarzy mi sie ono z kimś wyjatkowym, a nie zlym...Czlowiekowi nie wazne w jakim jest wieku, ale kiedy sie nad tym zastanawia zawsze wydaje sie, ze już siebie zna...teraz kiedy to pisze mam świadomość totalnej nieznajomości siebie....ja już nie wiem.....czy jestem...kimś...niedawno wydawalo mi sie, że nie...ale niestety albo stety są wokól mnie ludzie, którzy probowali mi to wyperswadować...czy im sie udalo...hm....cos osiągneli bo już nie myśle sobie że jestem definitywnie nikim....zaczynam sie nad tym zastanawiać...ale czy to dobrze...nie chce kroczyć po krętych ścieżkach labiryntu bez wyjścia wytworzonego w mojej glowie...